niedziela, 25 grudnia 2016

7.

Ayden

Kiedy taksówkarz odwiózł mnie do domu, zadzwoniłem do Grace i poprosiłem, aby odebrała mój samochód. Miałem trudności z adresem, ale w końcu sobie przypomniałem. Leżąc na sofie, wpatrywałem się w telefon, na którym wyświetlał się data 20 listopada a za nią uśmiechnięta twarz Melanie  albo Charlotte. Sam już nie byłem pewny. Nurtowało mnie, że ukryła przede mną taki fakt. Tylko dlaczego kłamie i nie chce się przyznać? Wtedy usłyszałem ryk silnika. Uwielbiałem się w niego wsłuchiwać. Przed mieszkaniem zaparkowało BMW. Chwilę później dało się słyszeć stukot szpilek a następnie dzwonek do drzwi. Otworzyłem mieszkanie, ale to co zobaczyłem wręcz mnie zamurowało. Pobladłem. Ręką lekko odepchnąłem dziewczynę na bok i zeskoczyłem z paru stopni.
- Grace! Jak to się stało?!
- Myślałam, że miłość do twojego BMW mamy już dawno za sobą. A tu proszę.
- Rysa? Naprawdę? – delikatnie tarłem dłonią po zarysowaniu.
- Romeo odpuść, to nie ja. Ciesz się, że w ogóle dowiozłam go całego.
Przekroczyła próg drzwi i zniknęła w wnętrzu mieszkania. Obszedłem samochód z każdej strony, dokładnie go oglądając, po czym wbiegłem z powrotem do mieszkania. Grace parzyła sobie kawę. Miała na sobie czarną sukienkę, która kończyła się tuż przed kolanem. Kołnierzyk lekko rozpięła przez co dostrzegalny był złoty łańcuszek. Włosy upięła w niedbały kok i nałożyła delikatny makijaż. Zagwizdałem na przyjaciółkę.
- Kusisz Grace, ale i tak nie wybaczę Ci mojego samochodu.
- Przecież powiedziałam, że to nie ja palancie – zalała dwie kawy i przyniosła je do stołu. – Zostawiłeś go w takiej dzielnicy, że dziwię się, że ci go nie ukradli.
Grace czuła się tu swobodnie. Jej czarne szpilki stukały nie miłosiernie o panele. Zacząłem doceniać wszystkie pary adidasów, które wałęsały się po domu i były częścią garderoby Melanie. Ona była inna  niż dziewczyny, które dotąd poznałem. Jej serdeczny uśmiech potrafił rozwiać najgorszy smutek a sposób w jaki się poruszała przypominał taniec. Grace włączyła laptopa i upiła kolejny łyk kawy.
- Ay, dlaczego nie powiedziałeś Mel o Riley? – jej ciekawskie oczy utkwione były we mnie.
- W tej chwili jest to niepotrzebne – prawda była taka, że nigdy nie wiedziałem jak zacząć.
- Gdybym była na miejscu Melanie…
- Ale nie jesteś. Skończymy to błagam.
- Zachowujesz się jak rozpieszczone dziecko – odłożyła kawę na stolik. – To, że miałeś zawsze z górki nie znaczy, że każdy tak miał. Masz bogatych rodziców, super samochód i mieszkanie, ale w relacjach międzyludzkich jesteś totalnym biedakiem. Tylko Melanie potrafiła wydobyć z Ciebie tą cząstkę miłego Aydena. Nikt inny nie stanął na wysokości zadania. Szkoda mi tylko Riley.
- Przesadzasz. Riley wcale mnie nie kochała a ja jej.
- Z jakim idiotą ja się przyjaźnię – złapała się za głowę. – Nie wiesz ile nocy spędziła na opłakiwaniu waszego związku, ile rzeczy starała się nie zauważać, ile dawała z siebie, żeby czuć się kochaną.
- Zaręczyny były błędem.
- A te czym będą?
Nastąpiła głucha cisza. Zastygłem.
- O czym ty mówisz?
- Restauracja, kwiaty w samochodzie. Coś Ci to mówi? Jeśli masz zamiar oświadczyć się Melanie a później zostawić ją dla kolejnej tak jak w przypadku Riley to gratuluję. Jednak tym razem ja też odejdę, bo tak się składa, że Mel to również moja przyjaciółka. Mam dość patrzenia i pomagania kobieciarzowi. Spójrz na mnie. Nie jestem jak Mike czy Carl twoim kumplem. Jestem kobietą. Czuję inaczej.
- Grace przyjaźnimy się od małego, nie zrobiłabyś tego!
- Zdziwiłbyś się. Liczysz się tylko ty i twoje ego. Zawsze stałam gdzieś z boku. Nie interesowało Cię nic poza własnym czubkiem nosa – przerwała i podeszła do mnie z laptopem. – Chciałam Ci coś pokazać.
Na ekranie wyświetlała się strona jednego z portali informacyjnych. Nagłówek głosił „ Skandal w Eleven Maison”. Przyjaciółka najechała myszką na filmik z relacji nakręconej wczoraj.
- Przed tym jednak obiecaj mi, że nie będziesz takim dupkiem jak zawsze. Nie chodzi już tylko o mnie, czy Riley.
Spojrzałem w jej oczy. Była przy mnie w każdej ciężkiej sytuacji. Nie ważne czy miałem gorączkę, czy nie odrobiłem zadania w szkole, czy jako licealny podrywacz umawiałem się z dwiema dziewczynami na raz. Zawsze mi pomagała.

- Zależy mi na Melanie bardziej niż na moim BMW i firmie razem wziętej. Chcę ją poślubić i uwierz, że się zmieniłem. Ona mnie zmieniła. 

sobota, 24 grudnia 2016

6.

Na stoliku leżała mała, sfatygowana karteczka. Na żółtym papierze widniał numer na taksówę. Obok cyfr zostało nagryzmolone ledwie widocznie „przepraszam”. Uniosłam kąciki ust w lekki uśmiech. Ayden musiał wyjść ze szpitala kilka minut temu. Mimo, że tego nie widziałam, to ciepło jakie biło z miejsca gdzie leżał nadal mi o nim przypominało. Zerknęłam na wyświetlacz telefonu. Było tam parę wiadomości i nieodebranych połączeń. Ku mojemu zdziwieniu wybiła godzina piąta nad ranem. Wsunęłam karteczkę pomiędzy strony czytanej książki i pogrążyłam się ponownie we śnie.
Poczułam chłód na twarzy a następnie rozmazaną sylwetkę mężczyzny. Był wysoki i opierał się o drzwi. T-shirt opinał się na jego barkach. Dotychczas stał spokojnie i popijał co chwilę kawę z plastikowego kubka. Poczułam się nieswojo. Gdy spostrzegł, że na niego patrzę natychmiast uśmiechnął się i podszedł do aparatury gdzie zaczął coś przestawiać. Natychmiast mnie zamroczyło jak gdybym dostała dawkę mocnego leku. Zdążyłam zerknąć jeszcze na jego ramie chcąc powstrzymać czynność którą wykonywał, ale nie byłam do tego zdolna. Przestałam walczyć i pozwoliłam powieką na nowo opaść. Jednego byłam pewna. Tego mężczyznę widywałam często, można uznać, że zbyt często. Był w każdym moim koszmarze.
Głowa pękała mi z każdej strony. Bernette szurała szpitalnymi chodakami i poprawiała rurki przy mojej dłoni. Długie przezroczyste kabelki kroplówki więziły mnie jak łańcuchy.
- Czy mogłabym coś na ból?
- Nie śpi pani? Jak dobrze. Nie mogliśmy Pani dobudzić. Popraliśmy krew, byłaś tak przeraźliwie blada – ścisnęła moją dłoń a ja dostrzegłam wyraźniej niż wczoraj jej zmarszczki i piegi.
- Za chwilę zawołam lekarza. Musi z panią porozmawiać – zamilkła wciąż się we mnie wpatrując – Zresztą nie tylko on. Wciąż przepędzamy tłumy ciekawskich reporterów. Na terenie szpitala jesteś bezpieczna, ale pewnie jeszcze dziś jeżeli lekarz uzna to za możliwe, wpuścimy tu policję, która czeka na przeprowadzenie z tobą rozmowy.
- Bardzo mi zimno i ta głowa…
- No tak, chwileczka i już podaje ci przeciwbólowe.
Zaczęła otwierać różne paczuszki, fiolki i tym podobne. Po chwili zabrała z mojego stolika pustą butelkę po wodzie. Okręciła się lekko w swoim niebieskim pielęgniarskim stroju.
- Widzę, że pije Pani więcej niż moja wnuczka. A pije sporo. Zawsze powtarza: Babciu musisz pić, bo uschniesz jak kwiatki. Tyle, że ja utożsamiam się bardziej z kaktusem.
Zaczynam powoli przyzwyczajać się do jej opowieści. Jest naprawdę w porządku. Ayden był jej na pewno wdzięczy, że pozostawiła tą butelkę. Tymczasem pielęgniarka zbliża się do wyjścia a oczy zabłyszczały jej bardziej niż zawsze.
- Nie martw się bez wątpienia przyjdzie.
Jestem zdezorientowana.
- Alkohol rozwiązuje rozum, ale serce więzi o wiele silniejszy łańcuch.
I nagle zaskoczyłam. Bernette wiedziała od początku! Zostawiła wodę specjalnie dla Aya. Wybadała delikatnie okoliczności i usunęła się dbając o to by nie dać nam odczuć całej tej beznadziejności sytuacji. To było skomplikowane i zakładam, że gdyby była inną kobietą zrobiłaby awanturę na cały szpital. Idealny temat na kolejne ploteczki. A media? Byłyby wręcz uwiedzione scenariuszem zdarzeń mojego życia.
Płyn zaczyna powoli działać więc rozluźniam napięte mięśnie. Wtedy do sali wchodzi pulchny doktor. Przegląda dokładnie stos trzymanych w dłoni kartek. Przygryza wargę, drapie się w lewe ucho i w końcu spogląda na mnie.
- Po rezonansie mózgu, jestem lekko zszokowany – przemierza salę wzdłuż i wraca ponownie cały czas czytając kartki – Zastanawiam się, hmm. Zapytam wprost – poprawia okulary na nosie - Brała pani jakieś środki odurzające? Czy miała pani kiedyś jakaś operację?
Mam sucho w gardle, ale on wcale nie czeka na moją odpowiedź.
- Mam Pani dokumentacje medyczną, jest niezwykle - przełyka ślinę. Trwa to stanowczo za długo. – Niezwykle skąpa. Istny okaz zdrowia z Pani. Jednak dostrzegłem pewne nieprawidłowości.
- Co to znaczy doktorze?
Ociera swoje czoło jakby przebiegł maraton i dalej kartkuje wyniki. Ponownie drepcze w tą i z powrotem aż w końcu się zatrzymuje.
- Niezwykłe – mówi bardziej do siebie niż do mnie – Pani Winslet, zadam parę pytań.
Opuszcza dłoń z wynikami. Zastanawiam się czy kolejne pytania będą wyglądać podobnie.
- Zacznę dość banalnie. Co charakterystycznego pamięta pani z dzieciństwa?
- Co to ma do rzeczy, doktorze? Chcę wiedzieć co mi jest.
- Uwierz mi, że badam to.
- Więc, nie pamiętam za dużo. Jakieś podwórko, wygłupy, śmiech. To nie ma sensu doktorze.
-  A wypadek? Pamięta pani wypadek?
- To oburzające doktorze. Podejrzewa pan, że zapomniałam tak traumatyczne przeżycie?
- Niewątpliwie nie, ale samo to ile pani pamięta jest kluczem do rozwiązania mojej zagadki.
- W takim razie minął się pan z powołaniem. Myślę, że kariera funkcjonariusza lub detektywa nadal stoi dla pana otworem.
- Wybornie. – znów sięgnął po dokumentacje – Czy odczuwa pani w tej chwili jakiś ból?
- Złość, zwątpienie, zawód i ucisk głowy.
Przymrużył oczy i opuścił okulary na czubek nosa. Czułam, że to nie koniec. Zaczął gładzić swoją bródkę i popatrzył na aparaturę obok mnie.
- Podejrzewam wpływ jakiś leków na twoje samopoczucie. Wczorajsza krew nie pozwoliła nam ustalić tych środków, ale wyniki z dziś już tak. Chciałbym wiedzieć czy bierzesz jakieś stałe leki.
- Nie, ale – przypomniałam sobie mężczyznę, który popijał kawę przy moich drzwiach. – Doktorze, mogę mieć prośbę?
Uważnie mnie słuchał i obserwował.
- Mógłby mi pan podać śmietnik?
- Śmietnik? – wyczułam nutę rozbawienia w jego głosie. Dobrze wiedziałam jak nieracjonalnie to zabrzmiało, ale nie mogłam wstać.
- Tak. Bardzo proszę –odparłam.
Wyprostował się i podniósł niewielki śmietniczek stojący w rogu sali. Strasznie męczył się przy zginaniu, ale starał się tego nie okazywać. Jego masa ograniczała go fizycznie jednak wiedziałam, że jest człowiekiem niezwykle inteligentnym. Postawił plastik z całą zawartością przy moim łóżku. Była tam butelka po wodzie, trochę szkła, kilka papierków i kubek po kawie ze Starbucksa. Oblała mnie fala przerażenia. Więc to mi się nie przyśniło.
- Doktorze, ktoś mi coś podał.
- Stwierdziłaś to po śmietniku?- nie krył uśmiechu.
- Tak. Znaczy nie. Myślałam, że to mi się przyśniło, ale…
- Często coś Ci się śni?
- Ktoś mi coś PODAŁ! Ktoś tu był!
- Będziemy Cię mieć pod stałą kontrolą i obserwacją.
Poprawił przybrudzone szkła na nosie i powoli odwrócił się do wyjścia. Byłam przerażona.
- Doktorze! Nie kłamię, tu jest kubek tego mężczyzny. Widziałam go. Proszę nie robić ze mnie psychicznej. Miałam wypadek samochodowy, tak to prawda. Pamiętam dokładnie piosenkę Norah Jones, która w tym czasie leciała. Byłam trochę poturbowana, ale nic po za tym. To był prawdziwy cud. Zresztą zapoznał się pan z tym w mojej dokumentacji.
- A co było potem? – odwrócił się z powrotem do mnie.
- Pogrzeb, żal, rozpacz. O co panu chodzi?
- A potem?
- Zamieszkałam z AydenemTriwald na ulicy W111 St.
- Pytam co działo się w okresie pomiędzy tymi zdarzeniami.
- A, bo ja wiem. Mieszkałam w Bay Shore.
- A pamiętasz gdzie doszło do wypadku?
- Pewnie w Bay Shore. Dowiem się w końcu o co chodzi?
- Wierzę Ci we wszystko co mówisz. Większość ludzi ma uraz do transportu po wypadkach samochodowych, szczególnie tak tragicznych. Jednak nie ty. Przebyłaś spory kawał drogi z Bay Shore do Nowego. Zarówno pojemność jak i czas przechowywania informacji w pamięci długotrwałej są prawdopodobnie nieograniczone. Zapominanie ma charakter pozorny, ale w rzeczywistości tracimy dostęp do pewnych informacji.
- Podejrzewa pan zaniki pamięci?
- Twój mózg ma niezwykle dziwne zmiany w swojej strukturze. Zidentyfikowałem deformacje malutkiej części kory mózgowej i płatu ciemieniowego. Zarówno jedno jak i drugie odpowiada za pamięć skojarzeniową, długotrwałą. Myślę, że gdzieś nastąpił przeskok i obrazując Ci to w prosty sposób, zostałaś pozbawiona pewnej części odczuć, wydarzeń a może nawet nie pamiętasz osób. Tyle, że to nie jest choroba. To ingerencja siły z zewnątrz.
- Czy to mógł spowodować wypadek sprzed prawie dwóch lat i dziewięciu miesięcy? - była przerażona. Nowi znajomi często pytali o kogoś z mojej przeszłości, ale nikogo sobie nie przypominałam. Miałam rodziców, ale musiałam mieć tez znajomych.
- Słyszałaś może o badaniu naukowców z Medical College of Georgia?
- Nie bardzo.
- Dowiedli, że wykorzystanie pojedynczego białka występującego w mózgu pozwala na selektywne usuwanie pojedynczych wspomnień. Dzięki odpowiednim manipulacją jest możliwe uzyskanie kontroli nad intensywnością syntezy. Tyle tylko, że nie przeprowadza się tego na ludziach.
- To jakiś obłęd. Ile będę na obserwacji?
- Masz dobre wyniki, oprócz dzisiejszego. Nie znalazłem żadnego krwiaka od ostrych ciosów, więc wnioskuję, że za tydzień będziesz mogła wyjść. Chciałbym jednak przeprowadzić parę badań w związku z twoim mózgiem. Oczywiście będę potrzebował twojej zgody.
- Nie zgadzam się. Jestem zdrowa i wszystko pamiętam. Musiał pan popełnić jakiś błąd.

Po tych słowach poprawił stetoskop na swojej szyi. Rzucił mi ostre spojrzenie i poczłapał do wyjścia. 

____________________________________________________________
Przepraszam, za tak długa przerwę, ale mam nadzieję, że przez święta Wam to wynagrodzę i nadrobię zaległości. Jutro kolejna część + nastąpiły pewne zmiany w poprzednich rozdziałach, więc jeśli nie pamiętacie zeszłych wątków to tym bardziej polecam przeczytać od nowa i tym razem będę już konsekwentna. Przesunęła się data wypadku Melanie, gdyż w późniejszym pisaniu nie pokrywały mi się pewne wydarzenia i było to konieczne. 
Życzę Wszystkim wspaniałych Świąt ! Dużo szczęścia, miłości, radości, zdrowia i uśmiechu na co dzień! <3 

piątek, 21 października 2016

5.



 Melanie

Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi a następnie huk, niczym rzut workiem ziemniaków. Nie otwierałam oczu. Ostrożne szmery a następnie ciche przekleństwa. Przeszedł mnie dreszcz.  Poczułam, że z prawej strony moje łóżko zaczyna się uginać. Czyjaś ręka dotknęła mojej łydki. Wpadłam w popłoch i kopnęłam z całej siły w powietrze. Nastąpiła chwilowa cisza. Serce biło mi jak oszalałe. W powietrzu czułam czyjąś obecność. Już miałam zacząć wrzeszczeć, kiedy czyjaś dłoń przysłoniła mi usta. Wystraszyłam się. Zaczęłam wierzgać nogami i rękami. Nie chciałam zostać uduszona. W tamtym momencie pomyślałam o wszystkich dotychczasowych miłych momentach w moim życiu. Zacisnęłam mocno zęby na ręce oprawcy.
- Ała!- stłumił ból, który mu zadałam. – To ja skarbie, to tylko ja.
Wyostrzyłam wzrok a następnie podkurczyłam nogi i ustabilizowałam oddech siedząc na przeciwnej krawędzi łóżka. W ciemności trudno było rozpoznać sylwetkę. Ayden oparł się o metalową szafkę.
- Gdzie ty byłeś idioto? Dlaczego…
-  Mel.. kotku.
Zacisnęłam rękę na poduszce, jak gdybym chciała aby posłużyła mi za tarczę, gdyby mężczyzna stojący po drugiej stronie łóżka chciał ponownie się na mnie rzucić.
- Wiesz jak się wystraszyłam?! Boli mnie prawie każda cząstka mojego ciała a na domiar złego gdy tylko się budziłam moje myśli wędrowały do Ciebie. Co robisz, dlaczego mnie zostawiłeś. Zaraz, chwila. Czy ty..
Urwałam pytanie. Pochyliłam się w stronę Aya i zaczerpnęłam w nozdrza powietrza. Śmierdział alkoholem i smażonymi frytkami. Problem był taki, że on nie jadł nigdy frytek.
- Nie wierzę.
Zamilkłam wpatrując się w błyszczące kryształki jego oczu. Tylko ten obiekt udało mi się zweryfikować w ciemności. Chwiał się raz w jedną, raz w drugą stronę.
- Jestem pijany, przepraszam… przepraszam Melanie, bar był… nie chciałem, ale powiedziałaś, że nazywasz się, hmmm, jak to było.
Ujął w dłonie twarz jakby chciał zatrzymać wirujący świat w swoim umyśle i próbował coś w nim odnaleźć. Następnie porywczo opuścił ręce zahaczając przy tym dłonią o stojącą na stoliku szklankę, która zbiła się z głośnym impetem. Kawałki szkła rozsypały się po podłodze. Miałam to szczęście, że leżałam sama na sali. Teraz kiedy odwrócił się w stronę drzwi mogłam odczytać z jego twarzy więcej emocji. Światło z korytarza rozjaśniło smutny wyraz twarzy Aya. Wyglądał jak sześciolatek, który skruszony czeka na dalszy rozwój zdarzeń.
- Schowaj się pod tamto łóżko! Szybko!
Poprawiłam pościel. Odliczyłam w myślach do jedenastu i do pokoju weszła pielęgniarka. Zapaliła światło, a ja modliłam się w duchu, by nie zaglądała pod łóżka. Nie chciałam, aby zabrali Aydena do izby wytrzeźwień. Dość długo czekałam, by pojawił się przy mnie. Teraz nie byłam w stanie oddać go nikomu. Potrzebowałam jego czułości. Oczywiście przepełniała mnie złość, ale byłam w stanie to przeboleć.
Bernette, bo tak odczytałam ze srebrnej plakietki na jej piersi, była kobietą w podeszłym wieku. Wśród jej czarnych farbowanych włosów, gdzieniegdzie prześwitywały szlachetne srebrne pasma. Jej niebieskie ubranie dopełniały białe, gumowe klapki. Była pogodną kobietą z dużą ilością piegów i zmarszczek. Kąciki ust wygięła lekko w górę. Mimo rysującego się na twarzy zmęczenia, czujnie mi się przyjrzała.
- Słyszałam hałas, coś się… Matko Boska!- przesunęła po podłodze nogą usuwając kilka odłamków szklanki na bok – Nic Pani nie jest? – Zaczęła kręcić się po sali.- Zaraz wszystko zamiotę, tylko powie mi Pani jeszcze – nie potrafię doprecyzować jakim magicznym cudem ta kobieta miała już w swoich dłoniach miotłę – Jak się Pani czuje?- Zatrzymała się i utkwiła swój wzrok we mnie.
- Dobrze – odparłam zgodnie z prawdą. Gorzej z moim partnerem.
- Ah, jak dobrze – zwinnie poruszała się między poszczególnymi łóżkami, gromadząc coraz większa ilość szkła – może ma Pani ochotę na herbatę, mogę przygotować coś ciepłego. W takie noce jak ta człowiekowi zdaje się zamarzać. Wiem, że to jeszcze nie grudzień, ale prawdę mówiąc ja od rana nie mogę ogrzać swoich rąk. Co innego moja wnuczka. Ma dziesięć lat. Wie Pani, młoda dziewczynka. Ja to już mam swoje przeżyte. Zawsze przychodzi do mnie i mówi…
Niebezpiecznie zbliżyła się do łóżka pod którym leżał Ayden. Otworzyłam szeroko oczy. Ta poczciwa kobieta dostanie zawału jak go tam zobaczy. Ugięła kolana jakby chciała pochylić się nad posłaniem. Zamaszystym ruchem zrobiła kolejny łuk miotłą.
- Aa! – wyrwało się z moich płuc. Teraz spojrzała na mnie uważnie zastygając w miejscu niczym figura woskowa.
- Coś Panią zabolało?- zamrugała energicznie oczami i zaprzestała zamiatać.
- Nie, tylko – od chrypnęłam w poszukiwaniu kolejnych słów – Słabo Panią słyszę.
Bernette uśmiechnęła się poczciwie. Miała naprawdę ładny uśmiech i szereg prostych zębów. Ku mojemu zaskoczeniu przestała sprzątać i oddaliła się od łóżka. Wrzuciła szkło do śmietnika i usiadła na krześle obok mnie.
- Co więc mówi Pani wnuczka?
- Wiek to tylko liczba, babciu.
Teraz to i mnie udziela się uśmiech. Tymczasem ona wyciąga z szafki butelkę z wodą i kładzie na wierzchu. Jestem ciekawa ile pracuje już w tym szpitalu, bo naprawdę miałam ochotę zgasić swoje pragnienie. Bernette przypomina mi dobrą wróżkę, która spełnia drobne marzenia.
- Tak czy owak jest późna godzina nawet dla takich staruszek jak ja – delikatnie się śmieje i poprawia mi poduszkę – Proszę spróbować zasnąć, jeśli coś by się działo jestem na zewnątrz.
Po czym stoi już przy drzwiach i zamyka je ze spokojem za sobą. Teraz zza okna wpada na mnie białe światło księżyca. Jest przepiękny. Przypomina mi o chwilach spędzonych na dachu w celu obserwacji gwiazd. Wyglądają jak diamenty, których nikt nie może posiadać. Natomiast ja patrzę zawsze na jedną i tę samą. Wydaje się to niemożliwe, ale gdy codziennie szukasz na mapie nieba drobnego punktu, zaczynasz być w tym mistrzem. Moją gwiazdę ofiarował mi Ay, gdy obudziłam się w środku nocy rozgorączkowana kolejnym koszmarem. Przytulił mnie mocno i wskazał palcem punkt obok małego wozu.
- Widzisz ją?
Potrząsnęłam głową.
- Jest Twoja. Gdy się obudzisz a mnie nie będzie przy tobie, zawsze na nią patrz. Będę tam wiecznie sercem.
Otrząsnęłam się z zamyślenia i szepnęłam:
- Ayden śpisz?
Nie otrzymałam odpowiedzi, ale po chwili usłyszałam szmery. Wiedziałam, że nie czuje się najlepiej a jednak stara się nie zwracać niczyjej uwagi. Drugą stroną medalu było to, czy mu to wychodzi. Tym razem wsunął się pod moją pościel. Objął mnie w talii, przyciągając w ten sposób do siebie i wtulając nos w moją szyję. Przylgnęłam do niego mocniej, gładząc jego umięśnione barki. Nadal czuć było gorzką woń tequili. Zignorowałam to. Nie mogłam powstrzymać się od pocałowania jego miękkich ust. Rozluźniłam uścisk aby musnąć jego twarz opuszkami palców. Zaczęłam spokojnie kreślić malutkie kółka. Odpowiedzią na ten gest było spojrzenie pełne miłości. Zanurzył dłoń w moich włosach i przycisnął usta do swoich ust. Zamknęłam oczy i pozwoliłam trwać nam w tej chwili do rana.

piątek, 30 września 2016

4.



Zacząłem się dusić . Fakt, którym zaskoczyła mnie Grace był bezwzględny. Dłonie zaczęły być wilgotne od potu. Otarłem czoło i stanowczym krokiem ruszyłem w stronę wyjścia.
-Gdzie idziesz?
Pozwoliłem by to pytanie zostało bez odpowiedzi, ponieważ sam nie wiedziałem dokąd się kieruję. Po chwili bez namysłu wsunąłem kluczki do stacyjki. Przekręciłem gałkę od radia na cały regulator. Z głośników wydarł się dźwięk ostrych basów. Melodia wkradała się za mury szpitala. Jestem pewny, że pobudziłem tym samym śpiących pacjentów.  Jeszcze kilka lat temu bajerowałem tym samym utworem dziewczyny ze studiów. Teraz zagłuszałem nią głosy w swojej głowie. Docisnąłem pedał gazu. Reflektor na skrzyżowaniu zmieniał barwę na czerwoną. Szybciej. Krew pulsowała w moich żyłach. Kierowcy z przeciwnych stron przygotowywali się do ruszenia. Szybciej. Nie chciałem wypadku, jednak nie chciałem również stać. Wszystkiego było za dużo. Znalazłem się na środku skrzyżowania w momencie, gdy samochody były już w trakcie ruchu. Usłyszałem pisk opon. Przeraźliwe trąbienie. Nie zatrzymałem się. Silnik pracował na pełnych obrotach. To była sekunda. Zobaczyłem kobietę za kierownicą, a z tyłu przypięte w fotelik dziecko. Była tak blisko. Mógłbym opowiedzieć co miała ubrane i jak bardzo brudne były jej okulary trzymające się na czubku nosa. Podejrzewałem, że kiedy ruszała była zajęta czymś innym, bo dopiero teraz zaczęło malować się w jej oczach przerażenie. Odwróciłem wzrok by nie patrzeć. Byłem już po drugiej stronie. Bałem się spojrzeć w lusterka. Miałem tylko nadzieję, że nie zmieniła pasu i nic jej się nie stało. Wrzawa, która wywołałem była słyszalna jeszcze na kolejnym skrzyżowaniu. Bar. Alkohol. Te myśli zakorzeniały się coraz głębiej. Tak więc w niedługim czasie znalazłem się już za ladą.
Knajpa była obskurna. Tanie, plastikowe lampiony zwisały co jakiś czas z sufitu. Czerwony kolor gryzł się z landrynkowym różowym. Panował tu półmrok przez co twarze wydawały się jeszcze bardziej zagubione w własnych lękach. W lewej części knajpy stał stół do bilardu. Tam też zebrała się większa cześć ludzi. Zaciskali w rękach zimne kufle od piwa. Kobieta w obcisłej niebieskiej sukience kleiła się do co drugiego mężczyzny. Zamówiłem sobie kolejny kieliszek tequili. Barman z włosami do pasa spojrzał na mnie z obrzydzeniem. Nie odłożył butelki z powrotem. Przejrzał mnie. Będę pił, aż szkło nie zostanie opróżnione.  Jeszcze raz spojrzałem w stronę tłumu. Wiwatowali i głośno skandowali czyjeś imię. Zaczęły się zawody na rękę. Gościu z rudą bródką i mięśniami, które wyglądały nienaturalnie wrzasnął i oznajmił, że wygrał. Oczywiście natychmiast w jego ramiona wpadła pani w niebieskim.
- To samo – mruknąłem do barmana.
Tym razem poczułem jak wypity trunek zaczyna mieszać moje myśli i rozluźniać mięśnie. To było to na co czekałem. Uniosłem palce w górę na znak dolewki. Kolejny kieliszek opróżniony. Przy ósmym przysiadł się do mnie bankrutujący prawnik. Bełkotał o końcu świata. Typowe. Sam bym o tym opowiadał przy takim zawodzie, gdzie prawo to jedna wielka fikcja a w urzędach bóg wie co się dzieje. Zapiłem to wszystko piwem i uznałem, że na mnie czas. Poklepałem koleżkę po plecach, choć zwykle tego nie robię. Przy obrocie na metalowym taborecie straciłem równowagę i runąłem jak kłoda na ziemię. Wstyd i hańba.  Nie do wiary, że jestem nawalony jak messerschmitt. Zwracam głowę w stronę czarnego baru. Stukot damskich szpilek przybrał na częstotliwości. Zza lady wybiegła kelnerka. Odłożyła w pośpiechu tacę i wzięła mnie pod ramię. Miała na sobie skąpą, cekinowa spódniczkę, która obrzydliwie gryzła się z koszulką. Usta zacisnęła w wąską linię. Jej rude loki zaczęły gilgotać mnie w nos. I wtedy poczułem znajomą woń. Stopniowo do mnie dociera. To Riley. Pomimo wirującego świata potrafię stwierdzić jak bardzo się zmieniła. Podkreśliła oczy grubą, czarną kreską. Przeszło mi przez myśl, czy zrobiła to specjalnie by odwracać wzrok od jej dekoltu. Tania szmata. Tylko takie sformułowanie przychodzi mi na myśl, gdy na nią patrzę. Stoję już w miarę prosto. Riley poprawia swoje bujne loki. Szybko chwyta moją dłoń i wsuwa do niej karteczkę. Teraz to już jestem pewny, że robi za panią do towarzystwa.
- Dziwka – mamroczę. – Dziwka! Dziwka!
Napotykam jej wzrok pełen wyrzutu. Nie potrafię mieć za grosz szacunku dla takich kobiet. Riley zabiera tacę i znika w tłumie. Ja tymczasem kieruję się w stronę wyjścia. Trochę się zasiedziałem. Żegnam więc nierówno poskładane serwetki na drewnianych stolikach, kłaniam się nisko przy wieszaku i napieram na drzwi. Noc jest mroźna. Mieliśmy połowę listopada a mnie naszło na klimatyczne piosenki.
- Last Christmas I gave you my heart! Tra la la la! – zacząłem śpiewać coraz pewniej - But the very next day you gave it away. Christmas!
Zmieszany usiadłem na brudnym chodniku. Wyciągnąłem nogi na ulicę. Moim oczom ukazał się ogromny zegar po przeciwnej stronie. Sekundnik gorliwie przebiegał kolejne okrążenie. Wybiła północ.
- Szczęśliwego nowego roku ludzie!- wrzasnąłem – Wszystkiego najlepszego!
Para z ust zaczęła stawać się coraz rzadsza. Ręce odmarzały więc rozluźniłem uścisk. W dłoni trzymałem karteczkę. Widniał na niej numer na taksówkę. Zacząłem dochodzić do siebie. W tej całej sytuacji to ja zachowałem się jak rasowy drań. Zostawiłem dziewczynę w szpitalu i pojechałem urżnąć się jak świnia. Chciałem wszystko naprawić. Zadzwoniłem na podany numer. Wrócę tu później po samochód i nie tylko. Będę musiał przeprosić Riley.
Żółty samochód podjechał po drzwi baru. Wpakowałem się na siedzenie i wyciągnąłem resztę pieniędzy z portfela.
- Do szpitala, znaczy do Bellevue Hospital. Wystarczy? – pokazałem zgniecione banknoty.
- Wystarczy. Panu to się bardziej izba wytrzeźwień przyda.
- Jedź pan a nie gadasz, Głowa mi pęka.
- Mistrzu spokojnie. Jutro to ta głowa będzie pękać od stanu konta. Uwierz mi.
- Dlaczego nie jedziemy przez… no przez to..
- Musze zrobić mały objazd. Kilka godzin temu był tam wypadek, ale nie martw się dojedziemy.

czwartek, 15 września 2016

3.



Ayden
Odebrało mi mowę. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z podobną sytuacją. Było to niczym kiepski film w dobrym kinie. Rozczarowanie nie grało roli, gdy błyskawicznie zorientowałem się, że w tej sztuce gra Melanie.
- Charlotte, szmato! Zabiję cię!
Zdecydowałem się jak najszybciej to przerwać. Z każdą kolejną sekundą traciłem moją miłość. Cios za ciosem osłabiał jej drobne ciało, które jak różna traciło płatki. Wezbrała we mnie złość. Z ogromnym impetem rzuciłem się na napastniczkę. Wierzgała się do tego stopnia, że przegryzłem wargę. Piszczała i kopała.
- Giń poczwaro! Giń!
Zaczęła pluć na ciało Melanie. Dziewczyna podniosła tylko rękę. Jej ruchy były powolne i słabe. Trzymałem oprawczynię bezlitośnie. Wygłaszała takie oszczerstwa, iż miałem ochotę ją udusić. Oczywiście nie był to jedyny powód dla, którego miałem to chęć zrobić. Wystarczyło, że spojrzałem na bezwładnie leżące ciało Mel. Jej ciemne włosy posklejane były krwią. Bladą jak mleko skórę z sinymi plamami i miejscami gdzie jeszcze chwilę temu oprawczyni wbijała paznokcie. W tym momencie ktoś przechwycił wariatkę, a dla mnie nie liczyło się nic innego jak tylko najszybciej objąć ukochaną. Upadłem na podłogę. Pełen obaw. Jej powieki zaczęły opadać. Nie mogłem dopuścić do siebie myśli, że mogę ją stracić. Ująłem jej rękę. Nie poruszyła się.
- Melanie, nie zasypiaj. Proszę. Otwórz oczy. Błagam.
- To nic nie da. Proszę się odsunąć.
- Melanie! Melanie!- drgały mi wargi.
- Wezwijcie karetkę.
- Wezwana.
- Kto to, jak się nazywa? Proszę pana, zna pan sprawczynię?
Tylko tego brakowało, aby tłum reporterów zaczął grzebać w tej sprawie.
- Niech się pan odsunie, nic już pan nie pomoże.
- Czy ona oddycha? – ludzie napierali z każdej strony.
Zamknąłem oczy. To nie może być prawda. Ona żyje. Ona musi żyć. Gdzie jest ta cholerna karetka? Nagle poczułem rękę na ramieniu i silne pociągnięcie.
-Nie pomoże już pan.
Nie wytrzymałem i przywaliłem kolesiowi prosto w szczękę. W odzewie pochwyciło mnie parę osób.
- Cholera jasna, zdurniałeś? Chcesz narobić sobie kłopotów? – mamrotał tamten. Pragnąłem z powrotem być przy Mel. Niestety siłą wyprowadzili mnie poza utworzone koło. Widziałem sanitariuszy przeganiających ludzi, wykonujących reanimację,  lustrujące wszystko kelnerki zza lady i nadciągające staro wygłodniałych sensacji reporterów.
- Koleś uspokoiłeś się?
- Puszczaj- odburknąłem.
Wyrwałem rękę z jednej strony. I wymieniłem groźny wzrok z dość sporej postury mężczyzną.
- To moja dziewczyna, chcę jechać karetką więc mnie puść.
- Charlotte? Ta poszkodowana?
- Żadna Charlotte. To Melanie! Tej wariatce ostro padło na mózg – cała sytuacja wyprowadzała mnie już z równowagi. Nie czekałem na kolejną serię pytań. Gdzie jest karetka? Przecisnąłem się przez grupkę ludzi. Zamykali akurat drzwi samochodu ratunkowego. Rozległa się głośna syrena. Migały światła aparatów. Obejrzałem się za siebie. Za późno. Odjeżdża. Nawet nie wiem gdzie ją zabierają. Poczułem się pusty. Moje serce nie dopuszczało do świadomości tego co przed chwilą się wydarzyło. W oddali widziałem kamerę i wypowiadającą się kobietę w futrze. Krzystała z okazji, aby zabłysnąć w telewizji. To podłe, ale tak zbudowana jest natura ludzka, by na nieszczęściu innych zyskiwać. Nie ważne czy ktoś właśnie umiera. Liczy się kąt pod którym wygląda się dobrze trzepocząc rzęsami i opowiadając z równie udawanym przejęciem o zaistniałej sytuacji, o której nie ma się bladego pojęcia.  W powietrzu unosiło się jedno imię. Charlotte. Imię, które nie określało w żaden sposób osoby poszkodowanej. Nazwa ta przyprawiała mnie o mdłości. Przeszła mi przez głowę jedna myśl. Jak łatwo zasiewa się w naszych sercach plotkę. Wystarczy jeden niezrównoważony człowiek, by jego przeświadczenie powtarzało grono świadków.
Zacząłem biec w kierunku auta. Wierzyłem, że w jakiś sposób określę gdzie uciekła mi karetka. Z drugiej strony byłem szczęśliwy, że Mel jest pod okiem lekarzy. Nie pozwolą jej odejść. Pośpiesznie przekręciłem kluczyk w stacyjce. Samochód ruszył przy pisku opon. Wyciągnąłem z kieszeni telefon i wybrałem numer do Grace.
- Ay, nie mogę teraz rozmawiać. Jadę do Eleven Madison. Podobno jakaś Charlotte…
- Nie żadna Charlotte – brało mnie na wymioty a jednocześnie miałem sucho w gardle – tylko nasza Melanie. Gdzie jest najbliższy szpital? Potrzebuję to na już.
- Bellevue Hospital.
Rozłączyłem się i docisnąłem gazu. Ważył się los człowieka, który w najbliższym czasie był dla mnie całym światem. Nie wiem, czy potrafiłbym sobie poradzić gdyby ta cząstka mnie zgasła.
Jak się okazało dotarcie na miejsce nie było problematyczne. Kilkakrotnie gorsze okazało się czekanie. Dwadzieścia minut później pojawiła się przy mnie Grace. Siedziałem przy łóżku Melanie wpatrzony w podłączoną do niej aparaturę. Nie mogłem się doczekać aż w reszcie będę mógł z nią porozmawiać. Grace położyła rękę na moje ramie. W jej oczach widać było przerażenie.
- Co z nią? Wyliże się?
- Ma parę sińców na twarzy, głowie i tułowiu. Na szczęście nie doznała poważnych uszkodzeń głowy. Podejrzewają wyłącznie wstrząśnienie mózgu, ale do tego wykonane zostaną dodatkowe badania – panująca cisza nadaje temu zdarzeniu odpowiedniego napięcia. – Byłaś w Eleven?
- Zwariowałeś. Jak tylko usłyszałam, że chodzi o Mel, przyjechałam prosto do szpitala. Po drodze oznajmiłam, że artykuł w tym zakresie nie zostanie przeze mnie napisany ze względu na bliskie powiązanie z ofiarą. Dyrektorka była oburzona. Własne odczucia zawsze dodają pikanterii całej sprawie, jednak musiała się z tym pogodzić. Gdybym nie zaszła tak wysoko pewnie straciłabym pracę. Właściwie po co zabrałeś ją do tej restauracji?
- Czy wy wszystkie uważacie, że to dziwne? – wywróciłem oczami. Człowiek dwoi się i troi, a i tak wychodzi niedobrze.
- To miłe, ale nigdy nie zabierałeś bez okazji kobiet do takich miejsc. Nawet Riley uważała takie dni za święta.
- Nie rozmawiajmy tu o niej.
- Nie powiedziałeś jej?
- Co miałem mówić?- byłem oburzony.
Przeszyłem spojrzeniem Grace. Dobrze wiedziała co to oznacza. Zaczęła energicznie szukać czegoś w torebce. Słyszałem dźwięk kluczy, szelest papierków, postukiwanie obijanych o siebie kosmetyków. Wreszcie przyłożyła do ucha telefon i wychodząc rzuciła:
- Zastanów się kto mógłby jej to zrobić. Podzwonię w różne miejsca i może dowiem się czegoś o sprawie.
Jedyną osobą, która mogłaby zrobić krzywdę Melanie była Riley. Nikt inny nie przychodził mi w tej chwili do głowy. Wątpiłem jednak, by to ona nasłała wariatkę i tak dokładnie określiła kogo ma zaatakować. To nie realne. Poczułem ruch dłoni Mel, którą tak kluczowo trzymałem. Tym razem jej nie opuszczę za nic. Raptownie otworzyła oczy. Ich zielony blask przepełnił mnie szczęściem.
- Hej, kochanie – szepnąłem.
- Co się stało? Auł – Pomasowała tylną część głowy.
- Nie pamiętasz?
Oblała mnie chwilowa fala przerażenia. Nie wiem co mogłoby być gorsze. Brak fizyczny osoby, czy ubytek w postaci niepamięci. Szybko zdecydowałem, że to pierwsze. Z drugim zawsze można coś jeszcze zdziałać i mieć nadzieję.
- Pamiętam – wymamrotała- Kto to był? Co mi jest? Dlaczego…
- Ej, wolniej. Spójrz na mnie. Grace próbuje dowiedzieć się czegoś więcej o tamtej osobie. Będziemy walczyć o niemałe odszkodowanie. Jestem oburzony, że zatrudniają taki personel.
- Co z moim ojcem? Chcę go przeprosić i powiedzieć, że mu wybaczam..
Zamurowało mnie. Melanie dokładnie opowiadała mi o tym jak uczestniczyła w wypadku samochodowym dwa lata temu. Miała wiele blizn na ciele w tym na brzuchu, udzie i ramieniu. Dokładnie chłonąłem jej słowa tamtego burzowego wieczoru, gdy zgodziła się wejść i porozmawiać.

- Więc to twoi rodzice- zacząłem niepewnie obracając starą fotografię z dwoma szczęśliwymi osobami.
- To byli moi rodzice- jeździła palcem po brzegu filiżanki.- Dziewięć miesięcy temu mieliśmy wypadek. Z głośników wydobywała się piosenka Norah Jones. Wtedy znad przeciwka pojawił się samochód. Tata ostro skręcił w bok. Pasy zacisnęły się z ogromnym impetem. Niestety tylko moje. Rodzice wypadli przed przednią szybę. Auto odbiło się od pobocza i przekręciło kilka razy. Szkło i metal mieszały się wspólnie ze mną w całym tym młynku. Później pamiętam już tylko pogrzeb.
Zaczęła płakać. Przytuliłem ją i zaproponowałem, że może dziś u mnie przenocować. Miałem wolny pokój. Rano mieliśmy stwierdzić co dalej.

Wróciłem z powrotem do zadanego mi pytania. Nie wiedziałem jak mam odpowiedzieć, ale postanowiłem zmierzyć się z prawdą. Możliwe, że już niedługo wszystko wróci do normy.
- Melanie, oni nie żyją. – spróbowałem delikatnie, ale natychmiast tego pożałowałem.
- Kto to jest Melanie? – jej zdezorientowane oczy były jednocześnie zmęczone.
- Ty nią jesteś – odpowiedziałem prawie bezszelestnie. Wszystko zaczęło się sypać niczym domek z kart. Jednak to nie był koniec.
- Nie. Ja mam na imię Charlotte. Charlotte Blanc.
- Proszę Cię odpocznij. Prześpisz się i na pewno będzie lepiej – chciałem wyjść. Porozmawiać z lekarzem. Zrobić cokolwiek byleby nie oszaleć.
Dziewczyna lekko się uśmiechnęła i zamknęła oczy wtulając się w pościel. Miałem nadzieję, że pamięta nasze wspólne miesiące. Tylko dlaczego nie pamięta swojego imienia. Pragnąłem zapytać ją jak ja się nazywam, ale zbyt bardzo bałem się usłyszeć kompletnie czegoś absurdalnego. Wychodząc niczym oszołomiony zerknąłem na kartę przy jej łóżku. Wyraźnie pisało MELANIE Winslet.
Na korytarzu zobaczyłem Grace. Szła w moją stronę.
- Co z nią?- zapytała.
- Obudziła się, ale twierdzi, że jest niejaką Charlotte Blanc.
Grace stanęła jak wryta. Skóra na jej twarzy pobladła.
- Jesteś pewny, że to nazwisko właśnie ci podała?
- Tak jestem przekonany.
Przyjaciółka usiadła z wrażenia. Zrobiłem to samo co ona.
- Dowiedziałaś się czegoś?
- Owszem. Rzekoma Charlotte Blanc zmarła dwa lata temu w wypadku samochodowym.
Elegant Rose - Move