Ayden
Odebrało mi mowę. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z podobną
sytuacją. Było to niczym kiepski film w dobrym kinie. Rozczarowanie nie grało
roli, gdy błyskawicznie zorientowałem się, że w tej sztuce gra Melanie.
- Charlotte, szmato! Zabiję cię!
Zdecydowałem się jak najszybciej to przerwać. Z każdą kolejną
sekundą traciłem moją miłość. Cios za ciosem osłabiał jej drobne ciało, które
jak różna traciło płatki. Wezbrała we mnie złość. Z ogromnym impetem rzuciłem
się na napastniczkę. Wierzgała się do tego stopnia, że przegryzłem wargę. Piszczała
i kopała.
- Giń poczwaro! Giń!
Zaczęła pluć na ciało Melanie. Dziewczyna podniosła tylko
rękę. Jej ruchy były powolne i słabe. Trzymałem oprawczynię bezlitośnie. Wygłaszała
takie oszczerstwa, iż miałem ochotę ją udusić. Oczywiście nie był to jedyny
powód dla, którego miałem to chęć zrobić. Wystarczyło, że spojrzałem na
bezwładnie leżące ciało Mel. Jej ciemne włosy posklejane były krwią. Bladą
jak mleko skórę z sinymi plamami i miejscami gdzie jeszcze chwilę temu
oprawczyni wbijała paznokcie. W tym momencie ktoś przechwycił wariatkę, a dla
mnie nie liczyło się nic innego jak tylko najszybciej objąć ukochaną. Upadłem
na podłogę. Pełen obaw. Jej powieki zaczęły opadać. Nie mogłem dopuścić do
siebie myśli, że mogę ją stracić. Ująłem jej rękę. Nie poruszyła się.
- Melanie, nie zasypiaj. Proszę. Otwórz oczy. Błagam.
- To nic nie da. Proszę się odsunąć.
- Melanie! Melanie!- drgały mi wargi.
- Wezwijcie karetkę.
- Wezwana.
- Kto to, jak się nazywa? Proszę pana, zna pan sprawczynię?
Tylko tego brakowało, aby tłum reporterów zaczął grzebać w
tej sprawie.
- Niech się pan odsunie, nic już pan nie pomoże.
- Czy ona oddycha? – ludzie napierali z każdej strony.
Zamknąłem oczy. To nie może być prawda. Ona żyje. Ona musi
żyć. Gdzie jest ta cholerna karetka? Nagle poczułem rękę na ramieniu i silne
pociągnięcie.
-Nie pomoże już pan.
Nie wytrzymałem i przywaliłem kolesiowi prosto w szczękę. W
odzewie pochwyciło mnie parę osób.
- Cholera jasna, zdurniałeś? Chcesz narobić sobie kłopotów? –
mamrotał tamten. Pragnąłem z powrotem być przy Mel. Niestety siłą wyprowadzili
mnie poza utworzone koło. Widziałem sanitariuszy przeganiających ludzi,
wykonujących reanimację, lustrujące
wszystko kelnerki zza lady i nadciągające staro wygłodniałych sensacji reporterów.
- Koleś uspokoiłeś się?
- Puszczaj- odburknąłem.
Wyrwałem rękę z jednej strony. I wymieniłem groźny wzrok z
dość sporej postury mężczyzną.
- To moja dziewczyna, chcę jechać karetką więc mnie puść.
- Charlotte? Ta poszkodowana?
- Żadna Charlotte. To Melanie! Tej wariatce ostro padło na mózg
– cała sytuacja wyprowadzała mnie już z równowagi. Nie czekałem na kolejną
serię pytań. Gdzie jest karetka? Przecisnąłem się przez grupkę ludzi. Zamykali
akurat drzwi samochodu ratunkowego. Rozległa się głośna syrena. Migały światła
aparatów. Obejrzałem się za siebie. Za późno. Odjeżdża. Nawet nie wiem gdzie ją
zabierają. Poczułem się pusty. Moje serce nie dopuszczało do świadomości tego
co przed chwilą się wydarzyło. W oddali widziałem kamerę i wypowiadającą się
kobietę w futrze. Krzystała z okazji, aby zabłysnąć w telewizji. To podłe, ale
tak zbudowana jest natura ludzka, by na nieszczęściu innych zyskiwać. Nie ważne
czy ktoś właśnie umiera. Liczy się kąt pod którym wygląda się dobrze trzepocząc
rzęsami i opowiadając z równie udawanym przejęciem o zaistniałej sytuacji, o
której nie ma się bladego pojęcia. W
powietrzu unosiło się jedno imię. Charlotte. Imię, które nie określało w żaden
sposób osoby poszkodowanej. Nazwa ta przyprawiała mnie o mdłości. Przeszła mi
przez głowę jedna myśl. Jak łatwo zasiewa się w naszych sercach plotkę.
Wystarczy jeden niezrównoważony człowiek, by jego przeświadczenie powtarzało
grono świadków.
Zacząłem biec w kierunku auta. Wierzyłem, że w jakiś sposób
określę gdzie uciekła mi karetka. Z drugiej strony byłem szczęśliwy, że Mel
jest pod okiem lekarzy. Nie pozwolą jej odejść. Pośpiesznie przekręciłem
kluczyk w stacyjce. Samochód ruszył przy pisku opon. Wyciągnąłem z kieszeni
telefon i wybrałem numer do Grace.
- Ay, nie mogę teraz rozmawiać. Jadę do Eleven Madison.
Podobno jakaś Charlotte…
- Nie żadna Charlotte – brało mnie na wymioty a jednocześnie
miałem sucho w gardle – tylko nasza Melanie. Gdzie jest najbliższy szpital?
Potrzebuję to na już.
- Bellevue
Hospital.
Rozłączyłem
się i docisnąłem gazu. Ważył się los człowieka, który w najbliższym czasie był
dla mnie całym światem. Nie wiem, czy potrafiłbym sobie poradzić gdyby ta
cząstka mnie zgasła.
Jak się okazało dotarcie na miejsce nie było problematyczne.
Kilkakrotnie gorsze okazało się czekanie. Dwadzieścia minut później pojawiła
się przy mnie Grace. Siedziałem przy łóżku Melanie wpatrzony w podłączoną do
niej aparaturę. Nie mogłem się doczekać aż w reszcie będę mógł z nią
porozmawiać. Grace położyła rękę na moje ramie. W jej oczach widać było
przerażenie.
- Co z nią? Wyliże się?
-
Ma parę sińców na twarzy, głowie i tułowiu. Na szczęście nie doznała poważnych
uszkodzeń głowy. Podejrzewają wyłącznie wstrząśnienie mózgu, ale do tego
wykonane zostaną dodatkowe badania – panująca cisza nadaje temu zdarzeniu odpowiedniego
napięcia. – Byłaś w Eleven?
-
Zwariowałeś. Jak tylko usłyszałam, że chodzi o Mel, przyjechałam prosto do
szpitala. Po drodze oznajmiłam, że artykuł w tym zakresie nie zostanie przeze
mnie napisany ze względu na bliskie powiązanie z ofiarą. Dyrektorka była
oburzona. Własne odczucia zawsze dodają pikanterii całej sprawie, jednak
musiała się z tym pogodzić. Gdybym nie zaszła tak wysoko pewnie straciłabym
pracę. Właściwie po co zabrałeś ją do tej restauracji?
-
Czy wy wszystkie uważacie, że to dziwne? – wywróciłem oczami. Człowiek dwoi się
i troi, a i tak wychodzi niedobrze.
-
To miłe, ale nigdy nie zabierałeś bez okazji kobiet do takich miejsc. Nawet
Riley uważała takie dni za święta.
-
Nie rozmawiajmy tu o niej.
-
Nie powiedziałeś jej?
-
Co miałem mówić?- byłem oburzony.
Przeszyłem
spojrzeniem Grace. Dobrze wiedziała co to oznacza. Zaczęła energicznie szukać
czegoś w torebce. Słyszałem dźwięk kluczy, szelest papierków, postukiwanie
obijanych o siebie kosmetyków. Wreszcie przyłożyła do ucha telefon i wychodząc
rzuciła:
-
Zastanów się kto mógłby jej to zrobić. Podzwonię w różne miejsca i może dowiem
się czegoś o sprawie.
Jedyną
osobą, która mogłaby zrobić krzywdę Melanie była Riley. Nikt inny nie
przychodził mi w tej chwili do głowy. Wątpiłem jednak, by to ona nasłała wariatkę i tak
dokładnie określiła kogo ma zaatakować. To nie realne. Poczułem ruch dłoni Mel,
którą tak kluczowo trzymałem. Tym razem jej nie opuszczę za nic. Raptownie
otworzyła oczy. Ich zielony blask przepełnił mnie szczęściem.
-
Hej, kochanie – szepnąłem.
-
Co się stało? Auł – Pomasowała tylną część głowy.
-
Nie pamiętasz?
Oblała
mnie chwilowa fala przerażenia. Nie wiem co mogłoby być gorsze. Brak fizyczny
osoby, czy ubytek w postaci niepamięci. Szybko zdecydowałem, że to pierwsze. Z
drugim zawsze można coś jeszcze zdziałać i mieć nadzieję.
-
Pamiętam – wymamrotała- Kto to był? Co mi jest? Dlaczego…
-
Ej, wolniej. Spójrz na mnie. Grace próbuje dowiedzieć się czegoś więcej o
tamtej osobie. Będziemy walczyć o niemałe odszkodowanie. Jestem oburzony, że
zatrudniają taki personel.
- Co z moim ojcem? Chcę go przeprosić i powiedzieć, że mu wybaczam..
Zamurowało
mnie. Melanie dokładnie opowiadała mi o tym jak uczestniczyła w wypadku
samochodowym dwa lata temu. Miała wiele blizn na ciele w tym na brzuchu, udzie
i ramieniu. Dokładnie chłonąłem jej słowa tamtego burzowego wieczoru, gdy
zgodziła się wejść i porozmawiać.
- Więc to twoi rodzice- zacząłem
niepewnie obracając starą fotografię z dwoma szczęśliwymi osobami.
- To byli moi rodzice- jeździła palcem
po brzegu filiżanki.- Dziewięć miesięcy temu mieliśmy wypadek. Z głośników
wydobywała się piosenka Norah Jones. Wtedy znad przeciwka pojawił się samochód.
Tata ostro skręcił w bok. Pasy zacisnęły się z ogromnym impetem. Niestety tylko
moje. Rodzice wypadli przed przednią szybę. Auto odbiło się od pobocza i
przekręciło kilka razy. Szkło i metal mieszały się wspólnie ze mną w całym tym
młynku. Później pamiętam już tylko pogrzeb.
Zaczęła płakać. Przytuliłem ją i
zaproponowałem, że może dziś u mnie przenocować. Miałem wolny pokój. Rano
mieliśmy stwierdzić co dalej.
Wróciłem
z powrotem do zadanego mi pytania. Nie wiedziałem jak mam odpowiedzieć, ale
postanowiłem zmierzyć się z prawdą. Możliwe, że już niedługo wszystko wróci do
normy.
-
Melanie, oni nie żyją. – spróbowałem delikatnie, ale natychmiast tego pożałowałem.
-
Kto to jest Melanie? – jej zdezorientowane oczy były jednocześnie zmęczone.
-
Ty nią jesteś – odpowiedziałem prawie bezszelestnie. Wszystko zaczęło się sypać
niczym domek z kart. Jednak to nie był koniec.
-
Nie. Ja mam na imię Charlotte. Charlotte Blanc.
-
Proszę Cię odpocznij. Prześpisz się i na pewno będzie lepiej – chciałem wyjść.
Porozmawiać z lekarzem. Zrobić cokolwiek byleby nie oszaleć.
Dziewczyna
lekko się uśmiechnęła i zamknęła oczy wtulając się w pościel. Miałem nadzieję,
że pamięta nasze wspólne miesiące. Tylko dlaczego nie pamięta swojego imienia.
Pragnąłem zapytać ją jak ja się nazywam, ale zbyt bardzo bałem się usłyszeć
kompletnie czegoś absurdalnego. Wychodząc niczym oszołomiony zerknąłem na kartę
przy jej łóżku. Wyraźnie pisało MELANIE Winslet.
Na
korytarzu zobaczyłem Grace. Szła w moją stronę.
-
Co z nią?- zapytała.
-
Obudziła się, ale twierdzi, że jest niejaką Charlotte Blanc.
Grace
stanęła jak wryta. Skóra na jej twarzy pobladła.
-
Jesteś pewny, że to nazwisko właśnie ci podała?
-
Tak jestem przekonany.
Przyjaciółka
usiadła z wrażenia. Zrobiłem to samo co ona.
-
Dowiedziałaś się czegoś?
-
Owszem. Rzekoma Charlotte Blanc zmarła dwa lata temu w wypadku samochodowym.
Świetny <3
OdpowiedzUsuń