Zacząłem się dusić . Fakt, którym zaskoczyła mnie Grace był bezwzględny.
Dłonie zaczęły być wilgotne od potu. Otarłem czoło i stanowczym krokiem
ruszyłem w stronę wyjścia.
-Gdzie idziesz?
Pozwoliłem by to pytanie zostało bez odpowiedzi, ponieważ
sam nie wiedziałem dokąd się kieruję. Po chwili bez namysłu wsunąłem kluczki do
stacyjki. Przekręciłem gałkę od radia na cały regulator. Z głośników wydarł się dźwięk ostrych basów. Melodia wkradała się za mury
szpitala. Jestem pewny, że pobudziłem tym samym śpiących pacjentów. Jeszcze kilka lat temu bajerowałem tym samym
utworem dziewczyny ze studiów. Teraz zagłuszałem nią głosy w swojej głowie.
Docisnąłem pedał gazu. Reflektor na skrzyżowaniu zmieniał barwę na czerwoną.
Szybciej. Krew pulsowała w moich żyłach. Kierowcy z przeciwnych stron
przygotowywali się do ruszenia. Szybciej. Nie chciałem wypadku, jednak nie
chciałem również stać. Wszystkiego było za dużo. Znalazłem się na środku
skrzyżowania w momencie, gdy samochody były już w trakcie ruchu. Usłyszałem
pisk opon. Przeraźliwe trąbienie. Nie zatrzymałem się. Silnik pracował na
pełnych obrotach. To była sekunda. Zobaczyłem kobietę za kierownicą, a z tyłu
przypięte w fotelik dziecko. Była tak blisko. Mógłbym opowiedzieć co miała
ubrane i jak bardzo brudne były jej okulary trzymające się na czubku nosa.
Podejrzewałem, że kiedy ruszała była zajęta czymś innym, bo dopiero teraz
zaczęło malować się w jej oczach przerażenie. Odwróciłem wzrok by nie patrzeć.
Byłem już po drugiej stronie. Bałem się spojrzeć w lusterka. Miałem tylko
nadzieję, że nie zmieniła pasu i nic jej się nie stało. Wrzawa, która wywołałem
była słyszalna jeszcze na kolejnym skrzyżowaniu. Bar. Alkohol. Te myśli
zakorzeniały się coraz głębiej. Tak więc w niedługim czasie znalazłem się już
za ladą.
Knajpa była obskurna. Tanie, plastikowe lampiony zwisały co
jakiś czas z sufitu. Czerwony kolor gryzł się z landrynkowym różowym. Panował
tu półmrok przez co twarze wydawały się jeszcze bardziej zagubione w własnych
lękach. W lewej części knajpy stał stół do bilardu. Tam też zebrała się większa
cześć ludzi. Zaciskali w rękach zimne kufle od piwa. Kobieta w obcisłej
niebieskiej sukience kleiła się do co drugiego mężczyzny. Zamówiłem sobie
kolejny kieliszek tequili. Barman z włosami do pasa spojrzał na mnie z
obrzydzeniem. Nie odłożył butelki z powrotem. Przejrzał mnie. Będę pił, aż
szkło nie zostanie opróżnione. Jeszcze
raz spojrzałem w stronę tłumu. Wiwatowali i głośno skandowali czyjeś imię.
Zaczęły się zawody na rękę. Gościu z rudą bródką i mięśniami, które wyglądały
nienaturalnie wrzasnął i oznajmił, że wygrał. Oczywiście natychmiast w jego
ramiona wpadła pani w niebieskim.
- To samo – mruknąłem do barmana.
Tym razem poczułem jak wypity trunek zaczyna mieszać moje
myśli i rozluźniać mięśnie. To było to na co czekałem. Uniosłem palce w górę na
znak dolewki. Kolejny kieliszek opróżniony. Przy ósmym przysiadł się do mnie
bankrutujący prawnik. Bełkotał o końcu świata. Typowe. Sam bym o tym opowiadał
przy takim zawodzie, gdzie prawo to jedna wielka fikcja a w urzędach bóg wie co
się dzieje. Zapiłem to wszystko piwem i uznałem, że na mnie czas. Poklepałem
koleżkę po plecach, choć zwykle tego nie robię. Przy obrocie na metalowym
taborecie straciłem równowagę i runąłem jak kłoda na ziemię. Wstyd i
hańba. Nie do wiary, że jestem nawalony
jak messerschmitt. Zwracam głowę w stronę czarnego baru. Stukot
damskich szpilek przybrał na częstotliwości. Zza lady wybiegła kelnerka.
Odłożyła w pośpiechu tacę i wzięła mnie pod ramię. Miała na sobie skąpą, cekinowa
spódniczkę, która obrzydliwie gryzła się z koszulką. Usta zacisnęła w wąską
linię. Jej rude loki zaczęły gilgotać mnie w nos. I wtedy poczułem znajomą woń.
Stopniowo do mnie dociera. To Riley. Pomimo wirującego świata potrafię
stwierdzić jak bardzo się zmieniła. Podkreśliła oczy grubą, czarną kreską.
Przeszło mi przez myśl, czy zrobiła to specjalnie by odwracać wzrok od jej
dekoltu. Tania szmata. Tylko takie sformułowanie przychodzi mi na myśl, gdy na
nią patrzę. Stoję już w miarę prosto. Riley poprawia swoje bujne loki. Szybko
chwyta moją dłoń i wsuwa do niej karteczkę. Teraz to już jestem pewny, że robi
za panią do towarzystwa.
- Dziwka – mamroczę. – Dziwka! Dziwka!
Napotykam jej wzrok pełen wyrzutu. Nie
potrafię mieć za grosz szacunku dla takich kobiet. Riley zabiera tacę i znika w
tłumie. Ja tymczasem kieruję się w stronę wyjścia. Trochę się zasiedziałem.
Żegnam więc nierówno poskładane serwetki na drewnianych stolikach, kłaniam się
nisko przy wieszaku i napieram na drzwi. Noc jest mroźna. Mieliśmy połowę
listopada a mnie naszło na klimatyczne piosenki.
- Last
Christmas I gave you my heart! Tra la la la! – zacząłem śpiewać coraz pewniej -
But the very next day you gave it away. Christmas!
Zmieszany usiadłem na brudnym chodniku. Wyciągnąłem nogi na
ulicę. Moim oczom ukazał się ogromny zegar po przeciwnej stronie. Sekundnik
gorliwie przebiegał kolejne okrążenie. Wybiła północ.
- Szczęśliwego nowego roku ludzie!- wrzasnąłem – Wszystkiego
najlepszego!
Para z ust zaczęła stawać się coraz rzadsza. Ręce odmarzały
więc rozluźniłem uścisk. W dłoni trzymałem karteczkę. Widniał na niej numer na
taksówkę. Zacząłem dochodzić do siebie. W tej całej sytuacji to ja zachowałem
się jak rasowy drań. Zostawiłem dziewczynę w szpitalu i pojechałem urżnąć się
jak świnia. Chciałem wszystko naprawić. Zadzwoniłem na podany numer. Wrócę tu
później po samochód i nie tylko. Będę musiał przeprosić Riley.
Żółty samochód podjechał po drzwi baru. Wpakowałem się na
siedzenie i wyciągnąłem resztę pieniędzy z portfela.
- Do szpitala, znaczy do Bellevue Hospital. Wystarczy? –
pokazałem zgniecione banknoty.
- Wystarczy. Panu to się bardziej izba wytrzeźwień przyda.
- Jedź pan a nie gadasz, Głowa mi pęka.
- Mistrzu spokojnie. Jutro to ta głowa będzie pękać od stanu
konta. Uwierz mi.
- Dlaczego nie jedziemy przez… no przez to..
- Musze zrobić mały objazd. Kilka godzin temu był tam
wypadek, ale nie martw się dojedziemy.
super <3
OdpowiedzUsuń