piątek, 30 września 2016

4.



Zacząłem się dusić . Fakt, którym zaskoczyła mnie Grace był bezwzględny. Dłonie zaczęły być wilgotne od potu. Otarłem czoło i stanowczym krokiem ruszyłem w stronę wyjścia.
-Gdzie idziesz?
Pozwoliłem by to pytanie zostało bez odpowiedzi, ponieważ sam nie wiedziałem dokąd się kieruję. Po chwili bez namysłu wsunąłem kluczki do stacyjki. Przekręciłem gałkę od radia na cały regulator. Z głośników wydarł się dźwięk ostrych basów. Melodia wkradała się za mury szpitala. Jestem pewny, że pobudziłem tym samym śpiących pacjentów.  Jeszcze kilka lat temu bajerowałem tym samym utworem dziewczyny ze studiów. Teraz zagłuszałem nią głosy w swojej głowie. Docisnąłem pedał gazu. Reflektor na skrzyżowaniu zmieniał barwę na czerwoną. Szybciej. Krew pulsowała w moich żyłach. Kierowcy z przeciwnych stron przygotowywali się do ruszenia. Szybciej. Nie chciałem wypadku, jednak nie chciałem również stać. Wszystkiego było za dużo. Znalazłem się na środku skrzyżowania w momencie, gdy samochody były już w trakcie ruchu. Usłyszałem pisk opon. Przeraźliwe trąbienie. Nie zatrzymałem się. Silnik pracował na pełnych obrotach. To była sekunda. Zobaczyłem kobietę za kierownicą, a z tyłu przypięte w fotelik dziecko. Była tak blisko. Mógłbym opowiedzieć co miała ubrane i jak bardzo brudne były jej okulary trzymające się na czubku nosa. Podejrzewałem, że kiedy ruszała była zajęta czymś innym, bo dopiero teraz zaczęło malować się w jej oczach przerażenie. Odwróciłem wzrok by nie patrzeć. Byłem już po drugiej stronie. Bałem się spojrzeć w lusterka. Miałem tylko nadzieję, że nie zmieniła pasu i nic jej się nie stało. Wrzawa, która wywołałem była słyszalna jeszcze na kolejnym skrzyżowaniu. Bar. Alkohol. Te myśli zakorzeniały się coraz głębiej. Tak więc w niedługim czasie znalazłem się już za ladą.
Knajpa była obskurna. Tanie, plastikowe lampiony zwisały co jakiś czas z sufitu. Czerwony kolor gryzł się z landrynkowym różowym. Panował tu półmrok przez co twarze wydawały się jeszcze bardziej zagubione w własnych lękach. W lewej części knajpy stał stół do bilardu. Tam też zebrała się większa cześć ludzi. Zaciskali w rękach zimne kufle od piwa. Kobieta w obcisłej niebieskiej sukience kleiła się do co drugiego mężczyzny. Zamówiłem sobie kolejny kieliszek tequili. Barman z włosami do pasa spojrzał na mnie z obrzydzeniem. Nie odłożył butelki z powrotem. Przejrzał mnie. Będę pił, aż szkło nie zostanie opróżnione.  Jeszcze raz spojrzałem w stronę tłumu. Wiwatowali i głośno skandowali czyjeś imię. Zaczęły się zawody na rękę. Gościu z rudą bródką i mięśniami, które wyglądały nienaturalnie wrzasnął i oznajmił, że wygrał. Oczywiście natychmiast w jego ramiona wpadła pani w niebieskim.
- To samo – mruknąłem do barmana.
Tym razem poczułem jak wypity trunek zaczyna mieszać moje myśli i rozluźniać mięśnie. To było to na co czekałem. Uniosłem palce w górę na znak dolewki. Kolejny kieliszek opróżniony. Przy ósmym przysiadł się do mnie bankrutujący prawnik. Bełkotał o końcu świata. Typowe. Sam bym o tym opowiadał przy takim zawodzie, gdzie prawo to jedna wielka fikcja a w urzędach bóg wie co się dzieje. Zapiłem to wszystko piwem i uznałem, że na mnie czas. Poklepałem koleżkę po plecach, choć zwykle tego nie robię. Przy obrocie na metalowym taborecie straciłem równowagę i runąłem jak kłoda na ziemię. Wstyd i hańba.  Nie do wiary, że jestem nawalony jak messerschmitt. Zwracam głowę w stronę czarnego baru. Stukot damskich szpilek przybrał na częstotliwości. Zza lady wybiegła kelnerka. Odłożyła w pośpiechu tacę i wzięła mnie pod ramię. Miała na sobie skąpą, cekinowa spódniczkę, która obrzydliwie gryzła się z koszulką. Usta zacisnęła w wąską linię. Jej rude loki zaczęły gilgotać mnie w nos. I wtedy poczułem znajomą woń. Stopniowo do mnie dociera. To Riley. Pomimo wirującego świata potrafię stwierdzić jak bardzo się zmieniła. Podkreśliła oczy grubą, czarną kreską. Przeszło mi przez myśl, czy zrobiła to specjalnie by odwracać wzrok od jej dekoltu. Tania szmata. Tylko takie sformułowanie przychodzi mi na myśl, gdy na nią patrzę. Stoję już w miarę prosto. Riley poprawia swoje bujne loki. Szybko chwyta moją dłoń i wsuwa do niej karteczkę. Teraz to już jestem pewny, że robi za panią do towarzystwa.
- Dziwka – mamroczę. – Dziwka! Dziwka!
Napotykam jej wzrok pełen wyrzutu. Nie potrafię mieć za grosz szacunku dla takich kobiet. Riley zabiera tacę i znika w tłumie. Ja tymczasem kieruję się w stronę wyjścia. Trochę się zasiedziałem. Żegnam więc nierówno poskładane serwetki na drewnianych stolikach, kłaniam się nisko przy wieszaku i napieram na drzwi. Noc jest mroźna. Mieliśmy połowę listopada a mnie naszło na klimatyczne piosenki.
- Last Christmas I gave you my heart! Tra la la la! – zacząłem śpiewać coraz pewniej - But the very next day you gave it away. Christmas!
Zmieszany usiadłem na brudnym chodniku. Wyciągnąłem nogi na ulicę. Moim oczom ukazał się ogromny zegar po przeciwnej stronie. Sekundnik gorliwie przebiegał kolejne okrążenie. Wybiła północ.
- Szczęśliwego nowego roku ludzie!- wrzasnąłem – Wszystkiego najlepszego!
Para z ust zaczęła stawać się coraz rzadsza. Ręce odmarzały więc rozluźniłem uścisk. W dłoni trzymałem karteczkę. Widniał na niej numer na taksówkę. Zacząłem dochodzić do siebie. W tej całej sytuacji to ja zachowałem się jak rasowy drań. Zostawiłem dziewczynę w szpitalu i pojechałem urżnąć się jak świnia. Chciałem wszystko naprawić. Zadzwoniłem na podany numer. Wrócę tu później po samochód i nie tylko. Będę musiał przeprosić Riley.
Żółty samochód podjechał po drzwi baru. Wpakowałem się na siedzenie i wyciągnąłem resztę pieniędzy z portfela.
- Do szpitala, znaczy do Bellevue Hospital. Wystarczy? – pokazałem zgniecione banknoty.
- Wystarczy. Panu to się bardziej izba wytrzeźwień przyda.
- Jedź pan a nie gadasz, Głowa mi pęka.
- Mistrzu spokojnie. Jutro to ta głowa będzie pękać od stanu konta. Uwierz mi.
- Dlaczego nie jedziemy przez… no przez to..
- Musze zrobić mały objazd. Kilka godzin temu był tam wypadek, ale nie martw się dojedziemy.

1 komentarz:

.

Elegant Rose - Move